Zeno
Dołączył: 20 Sie 2006
Posty: 13
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/5 Skąd: Z jaskini Rozpierdalatora!!!
|
Wysłany: Pią 14:21, 06 Paź 2006 Temat postu: |
|
|
Wybaczcie taką potworną dłużyznę, ale technika i czas mnie zawiodły. Relacja, jest gotowa, trafiła już w ręce mojego rednacza. I ukaże się razem z fotkami w najbliższym numerze Evermetalzine, co mam nadzieję nastąpi w okolicy 20 października.
Na razie poczytajcie sobie ją sobie w tym temacie:
Cytat: | Inhale, Concrete, In Sanity, Totenkopf - 30.07.06 Metal Cave, Warszawa
O tym, że warszawskie metalowe podziemie rodzi w ostatnich miesiącach wiele interesujacych aktów ekstremalnej sztuki, wie każdy kto bywa od czasu do czasu w Metal Cave na Woli. Klub znany z tego, że występowały i występują tam bandy, które zaczynają dopiero swoją muzyczną drogę, ale niejednokrotnie docierały do szerokich mas słuchaczy w całej Polsce. Nie mówię tu tylko o metalu, ale także prężnej w naszym kraju scenie hardcore. Gdy więc dowiedziałem się o koncercie moich znajomych z Inhale na wysłużonych deskach Metal Cave postanowiłem im pokibicowac w dniu inauguracji ich działalności scenicznej. Z zebraniem skromnej, ale doświadczonej ekipy koncertowych wyjadaczy nie było problemu i o 19.30 stanęliśmy przed drzwiami klubu.
Na dole rozkręcali się właśnie panowie z Inhale robiąc próbę dźwięku, gdyż jak dowiedziałem się od znajomych mi osób akustyk spóźnił się dobrze ponad godzinę. Pod sceną stała już niewielka grupa wsparcia nawołując do jak najszybszego rozpoczęcia koncertu. Po kilkunastu minutach rozgrzewki, zespół zaczął grac swoją sztukę. W oczy, a raczej w uszy uderzyło od razu bardzo dobre nagłośnienie, które szwankowało tylko pod jednym względem. Mianowicie gitarę rytmiczną słychac było lepiej od prowadzącej. Trudno się mówi. Po krótkim intrze ekipa zaczęła siec nas mocno agresywnym metalcore'm i od razu było widac, że nie trzeba byc klonem Killswitch Engage, żeby dobrze nakurzac w tym nieco już opatrzonym gatunku. Numery szły po sobie jak burza, wszystko oparte na mocnych riffach, czytelnych refrenach i energetycznej, dobrze pulsującej perkusji. Na froncie zdzierał struny Summers, wysokim choc czasem niezrozumiałym screamem. Wątpliwości nie mam żadnych, już teraz jest nieźle, a im dłużej będzie cwiczył tym lepszy będzie z niego gardłowy. Obok dziargał ostro na basie Blaszak, wyróżniając się na scenie zarówno wzrostem jak i czarnym jak smoła instrumentem. Po bokach skrzydłowi cięli ostro, machając zawzięcie dyniakami, a na tyłach młócił szybko Pjejos. Większosc utworów była utrzymana w podobnej stylistyce, mocna rytmiczna zwrotka, lekko zwalniający refren i ostry przypierdol zaraz potem. Wyróżniał się z tego nieco wolniejszy "Memories", gdzie zespół pokazał swoją spokojniejszą twarz. Numerów było 7, a na bis poleciał jeden z poprzednich tylko nie pamiętam który. Publika nie zawiodła, chociaż zjawili się w większości znajomi zespołu, to widac było, że ci ludzie wycierali już włosami deski na niejednym koncercie. Mosh zaczął się praktycznie na samym początku i nie stanął aż do ostatniego akordu. Mam nadzieję, że działało to motywująco na całą ekipę.
Po około 30 minutach Inhale zeszło ze sceny, a instalowac zaczęło się Concrete. Nie znałem tego bandu, ale ich fanem chyba nie zostanę, bo to co słychac było zesceny przypominało łączenie hardcore'a z blackiem, co nie koniecznie dobrze chodziło. Szczególnie nie przekonał mnie wokalista, ze swoim ektremalnie wysokim i kompletnie nieczytelnym głosem. Po jednym kawałku zwinęliśmy manatki na świeże powietrze. Tam nastąpiło generalne zapoznawanie się poparte wypiciem kilku browarków i ogólno-koncertową dyskusją. W końcu, po jakimś niebosko długim czasie na scenie zainstalowali się świeżo poznani panowie z In Sanity, którzy również świętowali swój sceniczny debiut.
Ustawienie na scenie było identyczne jak na Inhale. Na przodzie, obdarzony jak sie okazało potężnym głosem Maliniak i partnerujący mu na basie Adrian. Ten pan wygrał konkurs jeśli chodzi o wzrost własny i wielkosc basu. Ten instument to było monstrum. Dosc powiedziec, że gdy szanowny kolega machał włosami to zamiatał ostro sufit. Gitarzyści ponownie z tyłu po bokach, ale tym razem nie było mowy o żadnym zagłuszaniu. Miejsce za perkusją zajął Czaro, który miał okazję pokazac nam, że dobre nakurzanie w bębny jest jego mocną stroną. Ekipa zaczęła ciężko od "Bloodshed of Gods". Natychmiast rzuciła się w oczy inspiracja starą szkołą szwedzkiego death. Inspiracja In Flames, At The Gates, Dark Tranquillity czy Grave z pierwszych płyt skażona dla wzmocnienia efektu odrobiną dobrze pojmowanego vikinga. Szybka, zrtymizowana muzyka dająca duże możliwości do popisu sekcji (z czego rzeczona skwapliwie skorzystała), jednak na tyle melodyjna aby gitary mogły się wykazac. Warsztatowi panów nie mam nic do zarzucenia. Jakbym nie wiedział to bym nie poznał, że to debiut. Chłopaki wypadli chyba nawet lepiej od Inhale. Oczywiście nad wszystkim królował wokal, który doskonale wpasowywał w stylistykę szwedzkiej szkoły. Zupełnie jakbym znowu słuchał Mikaela Stanne z jedynki, wiadomo kogo. Melodii było mnóstwo, ale taka muzyka nie słodzi, ona urywa łeb przy samej szyi. Absolutnym high-light'em było wykonanie "Behind Space", In Flames. Kawałek został odegrany perfekcyjnie, publicznośc odpowiedziała takim mosh-pitem, że co spokojniejsi odsunęli się na dobrych parę metrów. Zresztą publika to zupełnie inny kawałek chleba. Podobnie jak na Inhale,ludziska świrowali pod sceną, obijąc się o siebie, skacząc po własnych plecach i rytmicznie machając czachami. Amok doszedł już do takiego poziomu, że w mosh poszedł koleś w klapkach i hawajskiej koszuli. Szacunek. Koncert zakończono coverem Amon Amarth w postaci "Thousand Years of Oppression", gdzie wokalista chwycił dodatkowo gitarę pokazując, że ze strunami na gryfie radzi sobie równie dobrze co z tymi w gardle. Masakra.
Po tym zostało nam już tylko pogratulowac zespołowi udanego koncertu i zyczyc setek następnych, a samemu udac się z uwagi na dosc późną godzinę do domu omijając Totenkopf. Niestety, chociaż z tego czegom się dowiedział, niewiele straciłem. Ci co byli tam razem z nami to widzieli, a Ci co nie byli niech żałują i to szczerze, bo jeśli nasza metalowa młodzież zakurza już na takim poziomie to stan sceny w najbliższej przyszłości jestem zupełnie spokojny. I oto chodzi. Do następnego.
Unas vel Zeno
[link widoczny dla zalogowanych] |
Post został pochwalony 0 razy
|
|